Ten rozdział dedykuję
Paulinie Patrycji za słowa otuchy, pomoc i motywację. Dziękuję :*
***Sydney***
-Jesteś pewna, że dasz sobie radę?-to samo pytanie pada już
chyba po raz setny z ust zaniepokojonego Nathan’a , odkąd opuściliśmy małą
knajpkę na obrzeżach Brooklyn’u– Ulice Nowego Jorku o wieczorami są naprawdę
niebezpieczne.
Z irytacją chwytam jego twarz, przyciągając ją do swojej.
- Do diabła, Nate- mówię, głęboko wpatrując się w jego oczy-
Jestem przecież Nocną Łowczynią. Nic. Mi. Nie. Będzie.
Chłopak jeszcze przez chwilę się wacha, po czym całuje mnie
gorączkowo.
-Jesteś pew…?
-Tak!
-Po prostu się o ciebie martwię.- wzdycha brunet- Nie chcę, żeby coś ci się stało.
-Potrafię o siebie zadbać.
-Wiem, ja tylko… Może jednak pojedziesz taksów…- urywa,
widząc moje mordercze spojrzenie- Już się zamykam.
Uśmiecham się delikatnie, po czym staję na palcach, by
złożyć na jego ustach pożegnalny pocałunek.
- Zadzwoń do mnie, kiedy dotrzesz na miejsce.
- Zadzwonię. –odpowiadam, żeby go uspokoić - Widzimy się
jutro.
Szybko całuję jego policzek, po czym odwracam się na pięcie.
Kiedy skręcam w następną uliczkę, kątem oka widzę, że Latynos wciąż stoi w
miejscu, w którym się rozstaliśmy, bacznie mnie obserwując. Kręcę tylko głową
ze śmiechem, całkowicie znikając w mroku uliczki.
Ciepłe światło ulicznej latarni rozjaśnia ponury zakątek. W oddali majaczy jasna poświata Manhattan’u,
sprawiając, że gwiazdy na niebie są prawie niewidoczne. Wdycham nocne, miejskie
powietrze. Od razu wyczuwam w nim zapach wiosennego deszczu i… krwii?
Podążam za metaliczną wonią, wprost w uliczny zaułek. Moje przypuszczenia
nie mijają się bardzo z rzeczywistością. W przecznicy zauważam młodego
mężczyznę walczącego z grupą demonów. Choć mówiąc szczerze, walką to tego
nazwać nie można. Chłopak ledwo odpycha od siebie maski agresorów. Zakładam ręce
na piersi, po czym opieram się o ścianę brooklyńskiej kamienicy. Wciąż nie
odrywam wzroku od ciemnowłosej ofiary napaści. Nie zamierzam brudzić sobie rąk
do póki nie będzie to absolutnie konieczne. Sądząc po jego stroju jest Nocnym Łowcą, po
umiejętnościach- cóż.. dość kiepskim Nocnym Łowcą.
Piekielne kreatury bez problemu powalają bruneta na kolana.
Chłopak wciąż jednak próbuje się bronić.
Krew sączy się z jego licznych obrażeń. Widać, że już całkowicie opadł z
sił. Młody mężczyna unosi głowę, nasze spojrzenia się spotykają.
I wtedy wszystko puszcza.
Z krzykiem rzucam się w kierunku demonów, jednocześnie
wyciągając dwa baty z pod licznych
warstw mojej kurtki. Wykonuję wykop z pół
obrotu, powalając pierwszego z atakujących na ziemię, w tym samym czasie
oplatając jeden z pejczy w wokół pasa, drugi wokół szyi następnego
napastnika. Przy pomocy solidnego
kopniaka w czaszkę odbieram przytomność leżącego już na ziemi przeciwnika,
drugiego wciąż dusząc, do momentu, kiedy zamienia się w kupkę prochu. Rzucam
szybkie spojrzenie w stronę wykończonego bruneta. Chłopak bezsilnie leży na
twardym asfalcie, nad nim zaś czają się kolejne trzy kreatury. Jednego z nich
zabijam za pomocą precyzyjnego rzutu srebrnym sztyletem, prosto w serce.
Zbieram z ziemi łuk atakowanego Nocnego Łowcy , po czym wbijam go pod żebra
napierającego na mnie przeciwnika. Demon opada na ziemię przybierając swoją
prawdziwą, obrzydliwą formę. Z wściekłością wyszarpuję broń z brzucha poczwary,
zadając jednocześnie silny cios sztyletem prosto w serce. Kiedy moje spojrzenie napotyka ostatniego
żyjącego demona, ten rzuca się do ucieczki, za wszelką cenę chcąc ratować swój
tchórzliwy tyłek. Żądza krwi buzuje w moich żyłach, rzucam się więc w pogoń za
piekielnym pomiotem.
-Sydney- ciszy szept jednak sprowadza mnie na ziemię.
Podbiegam szybko do bruneta. Jego twarz jest nienaturalnie
blada, a liczne rany pokrywają jego ciało. Opadam na kolana, rozdzieram jego
koszulkę, po czym przykładam stelę do jego chłodnej klatki piersiowej rysując
precyzyjne iratze.
-Proszę, niech to zadziała. Niech to zadziała.- szepczę
gorączkowo.
Zamykam oczy, po moim
policzku spływa samotna łza. Opieram głowę na jego torsie.
- Błagam, nie możesz mnie tak
zostawić. – mówię zaciskając szczękę. Spoglądam z powrotem na jego kredowo-
białą twarz. To wystarcza , bym podjęła decyzję, od której nie będzie odwrotu.
Zrobię to, jeśli iratze nie wystarczy. Zrobię to, nie ważne jaką cenę przyjdzie
nam później za to ponieść. – Zrobię to.
Nie pozwolę Ci tak po prostu odejść, Alec.
Kotki, moje kochane!
Rozdział wyszedł krótki, weny dalej mało, naprawdę ciężko
pisało mi się ten rozdział. Tak czy inaczej, nie wiem czy scena walki jest
dobrze opisana- jest to moja pierwsza tego typu scena, i podejrzewam, że nie
jest najlepsza. Mam nadzieję, że
rozdział chociaż trochę się wam podoba.
Do następnego :*
-adeczka45
PS. KOMENTUJCIE, MISIE!!!