Aktualności

Rozdział 23 pojawi się do 10 maja.
-adeczka45
edit: 24.04.2016

czwartek, 30 lipca 2015

Rozdział 12-Księga I

Kotki, moje kochane... Rozdział jest krótki, wyszedł beznadziejny, ale naprawdę nie mam dzisiaj do tego głowy ;-; Rozdział 11 jest najdłuższym jaki kiedykolwiek napisałam, a są pod nim tylko 2 komentarze, pomimo 83 wyświetleń. Nie wiem, czy blog wam się już po prostu nie podoba, czy co, ale to boli misie...
Zachęcam do komentowania i obejrzenia zwiastunu.
-adeczka45
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
***Sydney***
Poranne promienie słoneczne, napawają mnie optymizmem, kiedy zmierzam w stronę mojej ulubionej kawiarni. Nasuwam na nos czarne okulary przeciwsłoneczne,  w tym samym czasie szczelniej opatulając się skórzaną kurtką.  Pomimo przyjemnej wiosennej pogody, w Nowym Jorku  temperatura wciąż nie przekracza 20 stopni Celcjusza.  Lekki wietrzyk rozwiewa moje ciemne włosy, w momencie kiedy stanowczo popycham przeszklone drzwi Starbucks’a.  Zapach świeżej kawy wypełnia moje nozdrza, a  ciepłe, tak dobrze znane mi wnętrze  wywołuje delikatny uśmiech na mojej twarzy. Swobodnym krokiem podchodzę do wykonanego  z ciemnego drewna baru, za którym stoi  blondwłosy kelner.
- Cześć, Matt.
- Hej, Sydney.  – chłopak uśmiecha się do mnie, tym swoim olśniewającym uśmiechem, po czym podaje mi gorący kubek oznaczony moim imieniem.  -  Coś jeszcze dla Ciebie?
- Masz może dzisiaj ciasto marchewkowe? – pytam, posyłając mu niepewny uśmiech
Matthew znika na chwilę w kuchni, po czym wraca do mnie z zamówieniem. Płacę, żegnając się z blondynem, po czym  kieruję się do wolnego stolika przy oknie. Siadam na miękkiej skórzanej sofie, a następnie z mojej listonoszki wyciągam MacBook’a Air. Zerkam na zegarek. Jest 10:34. Z Nathanem jestem umówiona na 11:45. Mam więc masę czasu na nadrobienie internetowych zaległości.
W pierwszej kolejności sprawdzam Twitter’a  i Facebook’a.  Następnie  kupuję bilet na lot z Londynu, o który poprosiła mnie Emily.  Kiedy kończę zbieram się na odwagę, żeby otworzyć skrzynkę mailową. Jedna nieodebrana wiadomość od Will’a, kolejna  od Tessy i… niech to szlag, kolejne pięć od Mellisy.  Nawaliłam… Znowu…
Z walącym sercem otwieram e’maile  od najlepszej przyjaciółki. Ze zdenerwowania żołądek podchodzi mi do gardła.

 Nadawca: Melissa Branwell
Temat: BIG APPLE
Adresat: Sydney Carstairs
Sydney,
Jak tam, w wielkim świecie?  Czy NY naprawdę jest tak ekscytujący jak wszyscy mówią? A może jest całkiem na odwrót? Mam nadzieję, że dobrze się tam bawisz J.
W domu wszystko po staremu. Will ciągle kłóci się z Parker’em.  Victoria doprowadza mnie do białej gorączki.  Tom, natomiast spędza każdą wolną chwilę z Arią i Aaronem. Strasznie za tobą tęskni.  Z resztą jak my wszyscy. Brakuje mi Cię… Cholernie bardzo.
Odezwij się szybko.
Kocham,
Lissa

Nadawca: Melissa Branwell
Temat:  Miłość
Adresat: Sydney Carstairs
                Syd,
                Uroczyście ogłaszam, że ja i Will w końcu oficjalnie jesteśmy RAZEM!!! Na Anioła, jestem taka szczęśliwa! Wczoraj poszliśmy  na piknik i oglądaliśmy zachód słońca. To było takie romatyczne <3<3<3 .
                Martwi mnie to, że się nie odzywasz L.  Napisz do mnie w końcu!
                Tęsknię,
                Melissa

Nadawca: Melissa Branwell
Temat: Bez odbioru
Adresat: Sydney Carstairs
                Samantho Rosalie Amando Carstairs,  
Czy ty mnie olewasz?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!!!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!!?!?
                Twoja wkurwiona przyjaciółka,
                Melissa Branwell

Nadawca: Melissa Branwell
Temat: WCIĄŻ BEZ ODBIORU
Adresat: Sydney Carstairs
                Niech Cię szlag, Syd, odezwij się w końcu!!!
                Lissa
Nadawca: William Starkweather
Temat: Melissa
Adresat: Sydney Carstairs
Sydney,
Co jest grane? Mel wariuje, a  kiedy pytam  co się dzieje kompletnie mnie olewa. Pokłóciłyście się? Wiesz co jej się stało?Martwię się o nią.
                Will

Nadawca: Tessa Gray
Temat: Informacje
Adresat: Sydney Carstairs
                Sydney,
                Znalazłam namiary na Blake’a. Zadzwoń kiedy to przeczytasz!
                Tessa

Nadawca: Melissa Branwell
Temat: ???
Adresat: Sydney Carstairs
                Syd, wszystko w porządku???
Martwię się, dziewczyno!!!
Lissa


Cholera, cholera, cholera… 

poniedziałek, 27 lipca 2015

ZWIASTUN♥♥♥

Kotki, moje kochane!
Dzisiaj przychodzę do was z przecudownym zwiastunem wykonanym przez Scary Reality z Bajkowych Zwiastunów. Nowy szablon pojawi się wkrótce,  czyli wtedy kiedy uda mi się ogarnąć jak go wstawić ;)
Ale muszę wam zadać również pewne pytanie: co się dzieje z komentarzami?  Rozumiem,  że nie wszyscy mają dostęp do internetu, bo przecież są wakacje, ale boję się,  że nasze rozdziały po prostu przestały wam się podobać ;-;;-;-;-;-;-;-;-;
Wiem, też, że zaniedbywałam was ostatnio, ale staram się wam to wynagrodzić.  Więc powiedzcie mi, kochani co się dzieje,  żebym mogła to poprawić.
Rozdział 12 znajduje się w fazie tworzenia,  opublikuję go w okolicach środy lub czwartku.
Nie przedłużając zapraszam do oglądania :*
-adeczka45


poniedziałek, 20 lipca 2015

Rozdział 11- Księga I

***Clary***
Kiedy dumnym krokiem przechodzimy przez próg Pandemonium, nie mogę oderwać wzroku od roztańczonych  różnorodnych par tańczących na parkiecie.  Jak mogłam za pierwszym razem nie zauważyć, że niektórzy z nich mają ciało pokryte pomarańczową łuską, zęby jak u pirani czy… czekaj, czekaj… Czy to są rogi?!?!?! Już nic mnie chyba nie zdziwi…
- To jaki mamy dzisiejszy cel? Wybijamy wszystkie z fioletowymi  gałkami ocznymi czy może te, które najgorzej tańczą?- stojący obok Sydney Alec, przewraca oczami na słowa swojego Parabatai
- Ma być tu dzisiaj niejaki Nathan Adams Martell.- odpowiada opanowanym głosem  ciemnowłosy- Ma on tajne informacje, dotyczące położenia nowej kryjówki Valentine’a. Niektórzy  sądzą nawet, że z nim współpracuje.
-Nocny  Łowca?
- Niezupełnie. – Alec odpowiada na pytanie siostry-  Ojciec pobrał się z Przyziemną, której przodkowie wiedzieli o naszym świecie oraz odprawiali pewnego rodzaju rytułały magiczne. Nie wiemy więc, czy Martell praktykuje czy też nie.
- Więc po prostu musimy się dowiedzieć, który to Nathan i go przepytać?- głos Izzy rozlega się tuż obok mojego ucha- Łatwizna.
I kiedy już mamy się rozejść w tłumie zauważam James’a idącego w naszą stronę.  Na widok promiennego uśmiechu, który posyła w moją stronę, Jace’ owi  rzednie mina. Czy ktoś tu jest zazdrosny? Po chwili wahania odwzajemniam uśmiech. W tym samym czasie chłopak podchodzi do naszej grupki, witając się z każdym z nas z osobna.
Isabelle uśmiecha się do mnie przebiegle. Coś czuję, że ma plan.
- Proponuję, żebyśmy poszukali Martell’a w parach.  Alec  pójdzie ze mną.- kończy posyłając Sydney jadowite spojrzenie.
- W takim razie moją partnerką będzie Sydney.-wypowiadając to,  Jace uśmiecha się szeroko.
Pomimo tego, że słowa, które wypowiada ranią bardziej niż ostre sztylety, które z łatwością przebiłyby moje złamane serce, nie zamierzam się rozklejać.
- Zapomnij, blondasku.
Chłód w głosie Sydney wyrywa wszystkich z zamyślenia. To pierwsze słowa, które wypowiedziała odkąd weszliśmy do klubu.  I teraz rozumiem dlaczego wcześniej była nieobecna. Podążam wzrokiem  do miejsca, w które się wpatruje i zauważam wysokiego, dobrze zbudowanego faceta. Na oko może mieć jakieś 23 lat. Jego kasztanowe włosy z lekkością opadają na przystojną twarz o łagodnych rysach. Granatowy t-shirt opina jego umięśniony tors i ramiona. Ten gościu wygląda po prostu jak grecki Apollo.
Ku zaskoczeniu wszystkich Sydney z łatwością odpycha się od ściany i z gracją przemieszcza  się przez tłum tańczących, prosto do baru, przy którym siedzi obserwowany przez nią mężczyzna.  Szalejący na parkiecie faceci, oglądają się za nią, odprowadzając czarnowłosą wzrokiem.
Sydney siada na stołku barowym po prawej stronie ciemnowłosego mężczyzny.  Barman, który swoją drogą też jest niczego sobie, odwraca się  w stronę dziewczyny z szelmowskim uśmiechem wymalowanym na twarzy i przyjmuje jej zamówienie. Czarnowłosa pochyla się nad barem i szepcze mu coś na ucho.  Mężczyzna puszcza jej oczko, po czym oddala się na zaplecze, żeby przygotować jej drinka.

*** Sydney***
- Ja zapłacę- odzywa się głos po mojej lewej stronie w momencie, gdy barman przynosi zamówionego przeze mnie drinka.  
Wszystko idzie dokładnie według planu…
Przybieram obojętny wyraz twarzy, po czym obracam się w stronę chłopaka. Jego latynoska uroda  wypełnia każdy milimetr ciała mężczyzny. Każdy za wyjątkiem oczu.  Jego chabrowe tęczówki wpatrują się we mnie z zainteresowaniem.
- A kto powiedział, że Ci na to pozwolę?-  odpowiadam kokieteryjnym głosem
Brunet śmieje się pod nosem , po czym wypija spory łyk swojego burbonu.
- Cole.- przedstawia się Latynos, podając mi dłoń.
Fałsz w jego głosie wyczułabym na kilometr, choć inne panienki nie zorientowałyby się nawet, gdyby te słowa zostały wypowiedziane tuż obok ich uszu. Wyczuwanie kłamstw w naszym świecie to niezwykle przydatna umiejętność.
- Rose, a dokładniej Rosalie. – Niedomówienie zżera mnie od środka, lecz bez mrugnięcia okiem ujmuję jego dłoń i ściskam ją lekko, lecz zarazem stanowczo.
Odkąd byłam małą dziewczynką wciskano mi do głowy różnego rodzaju kłamstw, fałszywe zasady i prawa. To właśnie stąd bierze się moja nienawiść do wszelkiego rodzaju fałszerstw, kłamstw czy niedomówień. Co nie znaczy, że ich nie stosuję. Choć staram się ograniczyć ich użycie. Ale jak mus, to mus.
- To co robisz na co dzień? – pyta „ Cole”- Oczywiście, poza łamaniem  serc chłopaczków z  collage’u.
Parskam śmiechem, a następnie pociągam łyk mojego Tequilla  Sunrise. Smak alkoholu miesza się z metaliczną nutą krwii. Krzywię się w duchu.  No, ale czego nie robi się dla dobrego kamuflażu.
-  Kocham sztukę. – przyznaję z przekąsem- Jeśli nie trzymam w rękach aparatu, prawdopodobnie mam dłonie brudne od akryli lub palce zajęte grą na fortepianie.
- Czyli artystka. Nie spodziewałbym się tego po tobie. -  mówi, uśmiechając się pod nosem. -  Moja dziedzina to filologia hiszpańska. Co prawda ojciec chciał mnie wysłać na prawo, bym spełnił jego marzenie o prowadzeniu  kancelarii adwokackiej wraz z synem, ale po wielu kłótniach w końcu zrozumiał, że się nie ugnę i dał mi co do kierunku wolną rękę. Niestety, nie co do uczelni. W ten sposób skończyłem na Yale ( od aut.tak, wiem, że nie ma tam takiego kierunku).
- Yale. Robi wrażenie. – mówię z udawanym zachwytem. – To co tutaj robisz?  Bo nie wydaje mi się, że odwiedzasz rodzinę. – dodaję wskazując podbródkiem na jego w połowie pełną szklankę.
- Załatwiam niedokończone sprawy.- wzdycha -  A tak na marginesie pochodzę  w połowie z Madrytu, w połowie z zachodniej Wirginii.

No, co ty nie powiesz, panie Martell…

- Niech zgadnę: matka-hiszpanka, ojciec –amerykanin.
Brunet kiwa głową, uśmiechając się zalotnie. Kiedy z głośników zaczynają lecieć pierwsze nuty „Don’t worry” Madcon’a, chłopak zwinnie zeskakuje ze stołka.
- Zatańczysz? -  pyta, podając mi rękę, którą delikatnie ujmuję.  Po chwili mężczyzna prowadzi nas na środek parkietu, gdzie łączymy się z tłumem roztańczonych par. Wyrzucam ręce do góry, kręcąc biodrami w rytm piosenki. Krew dudni mi w uszach, a ja uśmiecham się szeroko. Endorfiny krążące w moim ciele sprawiają, że czuję jak na nowo ożywam.  Brunet powoli pochyla się w moją stronę, jego oddech pieści moją szyję. Zamieram, lekko przymykając powieki.  Malinowe usta muskają moje ucho, a cichy szept  łaskocze policzek.
- Mogę Cię pocałować?
Chłopak odsuwa się ode mnie, czekając na odpowiedź. Leniwie otwieram powieki, wpatrując się w błękitne tęczówki szatyna.
- Nie tutaj- odszeptuję, pochylając się w jego stronę. Chwytam silną dłoń latynosa, po czym wyprowadzam go z tłumu.  Kiedy brniemy przez salę pełną ludzi, pod ścianą zauważam Alec’a. W jego oczach dostrzegam zaniepokojenie. Uśmiecham się lekko. Zaufaj mi, szepczę bezgłośnie.

Kiedy docieramy do schowka, „Cole” zamyka drzwi, po czym opiera się o ścianę , uśmiechając się do mnie szelmowsko. Podchodzę  do niego, jego twarz przybliża się do mojej, nasze oddechy powoli łączą się w jedno.  Palce bruneta delikatnie gładzą mój policzek, jego usta leniwie łączą się z moimi. Nasze wargi lekko muskają się nawzajem, pocałunek przybiera na sile.  I wtedy  niebieskooki zamiera. Odrywam się od niego, jednocześnie wpatrując się w jego zszokowane szafirowe tęczówki.
Chichoczę, patrząc na zamarłą twarz , kiedy zdaje sobie sprawę z tego, że przyciskam serafickie ostrze do jego smukłej szyi.
- Powiedz mi, Cole, a może raczej Nathan – szepczę mężczyźnie do ucha- gdzie, do diabła, ukrywa się Valentine?
Słysząc moje słowa na twarz chłopaka wypływa szatański uśmieszek.
- A dlaczego miałbym to zrobić?
- Mam 3 argumenty: Po pierwsze, chcesz tego .
Powoli pochylam się w jego stronę. Delikatnie muskam wargami jego usta. Nathan z sykiem wciąga powietrze. Uśmiecham się z zadowoleniem.
- Po drugie- nie cierpisz tego kolesia.
Ogniki rozbawienia pojawiają się w jego urzekających oczach. Podoba mu się ta gra.
- A czemu tak myślisz?
- Kochanie – szepczę z udawaną troską – nikt go nie lubi.
-  A ten trzeci argument?
- Tak się składa, że przykładam Ci nóż do gardła. Z rozciętą aortą i niedziałającą tchawicą pożyjesz może jakieś 3 minuty.
- Studiowałaś medycynę? – pyta z zainteresowaniem
- Na Oxfordzie. Zrobiłam magistrat w 2 lata.
- Imponujące. – przyznaje z uznaniem, jakby nie zdając sobie sprawy z tego, że przyciskam mu nóż do gardła
- Wracając do rzeczy. Dogadamy się, czy nie? – widząc jak otwiera usta, dodaję tylko – Nawet nie próbuj ściemniać.
- Nie zamierzam. – odpowiada z powagą. – Valentine  jest w zimowej rezydencji Morgensternów  na Alasce. To wszystko co wiem- dodaje po chwili-  A teraz, jeśli byłabyś tak miła, odłóż ten nóż, bo chcę skończyć to, co zacząłem.
Zwinnie wsuwam broń z powrotem pod kurtkę. Widząc to, Nate uśmiecha się szelmowsko, chwytając moją twarz w swoje silne dłonie. Chwilę intensywnie wpatruje się w moje oczy , po czym łączy nasze usta w zachłannym pocałunku. Oplata mnie ramionami w talii, jednocześnie lekko podnosząc mnie do góry. Zaskoczona  owijam swoje nogi wokół jego bioder.  Nasze pocałunki lekko zwalniają. Jęczę w jego usta. Nate wyczuwając mój galopujący puls, całuje mnie z jeszcze większą pasją. Z aprobatą delikatnie przygryzam jego dolną wargę.  Nasze języki wirują, oplatają się, łącząc w spójną całość. Wplatam palce w jego kasztanowe włosy, w momencie kiedy jego usta odrywają się od moich, żeby zająć się moją szyją. Odchylam głowę, dając mu do niej lepszy dostęp. Kiedy jego pocałunki docierają aż do obojczyka, przyciągam jego twarz, by po raz kolejny złączyć nasze usta. Przez chwilę całujemy się zachłannie, nasze języki wirują w równym tempie.  W końcu jednak odrywamy się od siebie, dyszymy próbując złapać choć trochę powietrza.
- Miło było Cię poznać – mówię, wciąż głośno dysząc
- Mnie też. To było naprawdę owocne spotkanie.- mówi Nate, przyciągając mnie do siebie.
- Rosalie to nie jest twoje prawdziwe imię, prawda? – szepcze mi do ucha
- Jest prawdziwe. To moje drugie imię.
-To jak naprawdę się nazywasz? – pyta brunet z zaciekawieniem
- Sydney.
Nocny Łowca unosi brwi, ale widząc moją minę już nic nie mówi.  Zamiast tego pochyla się nade mną i składa na moich ustach ciepły pocałunek, lekki niczym piórko.
- Chodź ze mną na kawę. – szepcze mi do ucha, kiedy wtulam twarz w zagłębienie jego szyi
Zaskoczona jego propozycją odrywam się od niego, zerkając w chabrowe oczy bruneta.
- Mam na myśli jutro. – wyjaśnia Nathan – Wracam do Connecticut ( od aut.stan, w którym znajduje się uniwersytet Yale)pojutrze  wieczorem. Lubię Cię. I nie chodzi mi tylko o całowanie. Naprawdę dobrze mi się dzisiaj z tobą gadało. Nie chcę tego kończyć w ten sposób. Więc, proszę, chodź ze mną jutro na kawę.
- Miałeś mnie w garści, już w momencie kiedy  wypowiedziałeś słowo „ kawa”- mówię, uśmiechając się leniwie.
Nate uśmiecha się promiennie. Muskam ustami jego wargi. Odsuwam się od niego wyciągając portfel z kieszeni kurtki.
- Co robisz? – pyta brunet z konsternacją przyglądając się moim czynnością.
- Mówiłam, że sama zapłacę za swojego drinka. – mówię, podając mu siedem dolarów.
Niebieskooki parska śmiechem, po czym przyjmuje  pieniądze, wiedząc, że nie dam mu spokoju dopóki ich nie weźmie.
- Zadzwonię do Ciebie wieczorem.- mówi, po czym wychodzi ze schowka zanim zdążę zareagować. Nie wiem, w jaki sposób ma zamiar zdobyć mój numer, ale niech mu będzie.
Przechodzę przez próg pomieszczenia, po czym zamykam  za sobą drzwi.  W tłumie zauważam Alec’a i resztę, kłócących się o coś. Kiedy jestem już wystarczająco blisko, by usłyszeć o czym mówią, o mało nie wybucham śmiechem.
- I gdzie, do diabła, jest Sydney?- złość w głosie Isabelle, wynika prawdopodobnie z tego, że  nie udało im się znaleźć Nathana. – Znalazła sobie faceta i przepadła? Czy ona w ogóle próbowała dotrzeć do Martell’a!!!
- Rezydencja Morgensternów na Alasce. – rzucam, stając obok Clary
Na dźwięk mojego głosu, cała piątka odwraca się zaskoczona.
- Co powiedziałaś? – pyta Alec, nie umiejąc ukryć zaskoczenia
- Valentine jest w rezydencji Morgensternów na Alasce. – powtarzam ze znudzeniem
- A skąd ty to możesz wiedzieć? – wściekły głos Iz przecina powietrze
- Dzisiaj w całym klubie było 3 latynosów. Jeden bodajże wciąż siedzi w boksie naprzeciwko wyjścia, drugiego spotkaliśmy wchodząc  do klubu, właśnie wychodził. Trzeci siedział przy barze. Wszyscy oprócz ostatniego, mieli ciemne brązowe oczy.  Nathan nazywa się Adams Martell. Nadawanie dwóch  nazwisk to zwyczaj hiszpański. Pierwsze nazwisko to nazwisko ojca, drugie to nazwisko matki. Adams to nazwisko typowo angielskie, Martell za to jest nazwiskiem pochodzącym z  Półwyspu Iberyjskiego. Tak więc, jego ojciec to prawdopodobnie Anglik, a matka to Hiszpanka. Chłopak z baru ma jasne oczy, co oznacza tylko i wyłącznie tyle, że jedno z jego rodziców nie ma korzeni hiszpańskich, czy brazylijskich.
Kiedy kończę mówić wszyscy za wyjątkiem James’a są w mocno zaskoczeni.
- Dobra, a jak namówiłaś go, żeby powiedział Ci, gdzie ukrywa się Valentine? – drąży Isabelle – Obiecałaś mu seks? Po to potrzebny był wam ten schowek?
- Isabelle! – syczy Alec z dezaprobatą
Widząc moją zszokowaną minę James wybucha głośnym śmiechem.
- Hiszpanie po prostu lecą na Sydney. – wyjaśnia brunet, wciąż dławiąc się ze śmiechu – Kiedy byliśmy w Barcelonie założyliśmy o to, kto poderwie więcej miejscowych.
- Pamiętam to. – mówię, wybuchając śmiechem – Pierwsza Hiszpanka, którą próbowałeś poderwać była mężatką.  Zaraz po tym kiedy zaproponowałeś jej znalezienie jakiegoś ustronnego miejsca, oblała Cię sherry jerez dulce (od aut.popularne słodkie hiszpańskie wino). Twoja koszula wciąż się lepiła  nawet po dwukrotnym wypraniu.- kończę, szeroko uśmiechając się na to wspomnienie.
- James, zapominasz, że wszyscy faceci lecą na Sydney – burczy obok Clary
- Co, na anioła, on tu robi?! – gniewny szept Iz wyrywa mnie z zamyślenia.
Podnoszę głowę i  zauważam Nathana idącego w naszą stronę.
Z uśmiechem wymalowanym na twarzy podchodzi do mnie, podając mi małe urządzenie, wielkości … telefonu??? Czekaj, czekaj… Przecież to mój telefon! Skąd on go wziął?!?!?!
Wpatruję się w niego, z konsternacją mrużąc oczy.
- Pomyślałem, że może Ci się przydać dzisiaj wieczorem.- mówi, a na moje usta mimowolnie wypływa leniwy uśmiech
I już ma zamiar odejść, kiedy odwraca się do mnie i rzucając przez ramię.
- Aha, i Rose – mówi, posyłając mi szelmowski uśmiech – Argument pierwszy w zupełności by wystarczył.


Miśki, KOMENTUJCIE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!