Cześć, misie patysie <3
Zamiast epilogu przychodzę dzisiaj do was z drugą częścią rozdziału 25, gdyż nie chciałam psuć harmonii 25-rozdziałowej księgi hihihihi
No nic, mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba. Miłego czytania :*
Zamiast epilogu przychodzę dzisiaj do was z drugą częścią rozdziału 25, gdyż nie chciałam psuć harmonii 25-rozdziałowej księgi hihihihi
No nic, mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba. Miłego czytania :*
-------------------------------------------------
***Thomas***
- Może Zakynthos? - proponuje Sydney szeptem.
Na moich ustach rozlewa się szeroki uśmiech,
kiedy słyszę, że pomysł przypadł jej do gustu. Naprawdę tęsknię za czasem,
kiedy byliśmy sami. Tylko ja i moja Sydney. Nie ta, którą udaje przed
wszystkimi. Tęsknię za tą dziewczyną, którą się staje w moim towarzystwie. Tą
radosną, wrażliwą i kochającą nastolatką, na którą zawsze mogę liczyć. Za
Sydney, którą jest właśnie w tej chwili.
Ponownie wtulam się w jej ciało, kiedy
dziewczyna powraca spojrzeniem do stron dosyć starej książki. Jej bystre oczy z
zaciekawieniem śledzą każde słowo, podczas czytania. Mruga, a jej długie rzęsy
przez chwilę rzucają cień na blade policzki. Przygryza wargę i rumieni się
lekko, czując na sobie moje spojrzenie, kiedy słyszymy pukanie do drzwi.
W progu staje Isabelle, poprawiając złoty bicz
na nadgarstku. Spogląda na nas, w jej oczach błysk zaciekawienia walczy z
determinacją.
- Mamy gości. - rzuca, a z jej miny wnioskuję,
że nie jest to miła niespodzianka
Z ociąganiem zsuwam się z łóżka, by po chwili
stanąć obok brunetki. Poprawiam na sobie jeansową koszulę, jednocześnie
obserwując jak Sydney odkłada książkę na szafkę nocną, nie ruszając się z
miejsca. Spoglądam na nią pytająco.
- Sydney?
W odpowiedzi czarnowłosa uśmiecha się do mnie
słodko, choć w jej spojrzeniu zauważam wahanie.
- Za chwilkę do was dołączę – zapewnia,
marszcząc uroczo brwi.
Kiwam głową, niechętnie zgadzając się, po czym
zbieram z podłogi seraficki miecz, mocno ściskając rękojeść. Rzucam ostatnie spojrzenie
w stronę przyjaciółki, po czym wraz z młodą Lightwood opuszczam pokój.
W ciszy przemieszczamy korytarzami w stronę
biblioteki, a nasze szybkie kroki odbijają się echem po instytucie.
- Kto był tak wspaniałomyślny by złożyć nam
wizytę? - pytam, kiedy jesteśmy coraz bliżej naszego celu.
Brunetka zerka na mnie ze zdenerwowaniem,
marszcząc brwi.
- T-to... Sebastian Verlac - wykrztusza po
chwili.
Zatrzymuję się gwałtownie, słysząc imię i
nazwisko mężczyzny. Rzucam zaskoczone spojrzenie dziewczynie.
- Cholera - mruczę - Jak myślisz, czego on
może od nas chcieć?- pytam, przeczesując włosy palcami.
Nastolatka wzdycha przeciągle, ściskając
kciukiem i palcem wskazującym nasadę nosa
- Nie mam pojęcia. Ale na pewno nie jest to
coś co nam się spodoba.- mruczy, po czym otwiera wrota biblioteki.
Wchodzimy do pomieszczenia, wyczuwając napiętą
atmosferę. W sali zgromadzili się wszyscy mieszkańcy nowojorskiego instytutu z
wyjątkiem Sydney. Zbiegamy po schodach, po czym dołączamy do reszty - Isabelle
staje obok brata, który opiera się o stół, po prawej stronie pomieszczenia, ja
natomiast podchodzę do James'a, który wraz z Jace'em osłania Clarissę.
- Co się dzie...?- pytam, lecz niski głos,
dochodzący z drugiej części pokoju przerywa moją wypowiedź.
- Thomas Penhallow- mruczy jasnowłosy mężczyzna,
zeskakując z najniższego schodka, klatki prowadzącej na drugie piętro
biblioteki. Rozkłada umięśnione ramiona, w sposób, jakby zamierzał kogoś
uściskać. Następnie klaszcze w dłonie, a za nim pojawia się kobieta. Jej biała,
pokryta szronem skóra, idealnie komponuje się z platynowymi pasmami opadającymi
na jej ramiona i lodowo - błękitnym odcieniem małych oczu. Czarownica zwija
palce ku wnętrza dłoni, przyglądając się swoim białym szponom.
- Sebastian. Alais. - wymawiam płynnie ich
imiona, zastanawiając się co do cholery tu robią - Dawno się nie widzieliśmy.
Nie, żeby mi to przeszkadzało.
Jasnooki uśmiecha się
do mnie sztucznie, zmierzając w moim kierunku.
- Ostatnim
razem wtedy kiedy twoja mamusia, nasza kochana pani Konsul wpakowała
mnie do celi. Mam rację, mój drogi przyjacielu? – pyta, a jego ociekający
sarkazmem głos sprawia, że na moje usta wstępuje grymas.
- To ten Thomas
Penhallow? Syn Konsula? – szepcze Isabelle do swojego starszego brata. Alec
krzywi się, zapewne myśląc o Sydney. – Przecież to nie ma sensu – dodaje
brunetka.
Potrząsam głową,
przenosząc całą moją uwagę na mężczyznę o włosach w kolorze platyny. Nimi zajmę
się później.
- Nigdy nie byliśmy
przyjaciółmi, Verlac.- rzucam, splatając ramiona na piersi - I na pewno nie jesteśmy nimi teraz.
- Jakiś ty uprzejmy, Thomasie – szydzi,
posyłając mi złowieszczy uśmiech – Naprawdę nic się nie zmieniłeś.
- Nie dbam o
uprzejmości, kiedy jesteś w pobliżu – odbijam piłeczkę – Zamiast wdawać się w
zbędne pogawędki, lepiej nam wyjaśnij dlaczego na Anioła tu jesteś? Dlaczego nie
powinniśmy już dawno wezwać Clave?
Usta blondyna układają
się do odpowiedzi, lecz to nie jego głos rozbrzmiewa w bibliotece, zmrażając mi
krew w żyłach.
- Przyszedł po mnie – mówi
Sydney, a jej donośny głos roznosi się echem po pomieszczeniu.
Wszyscy gwałtownie
odwracając się w jej stronę, lecz dziewczyna poświęca całą swoją uwagę nikomu
innemu jak Verlacowi. Słysząc jej głos, w oczach blondyna błyska nuta pasji i
zachwytu. Odwraca się w stronę czarnowłosej, a następnie taksuje ją wzrokiem.
Na jego usta wypływa szelmowski uśmieszek, kiedy wpatruje się w nią z zadowoleniem. Moje dłonie
automatycznie zaciskają się w pięści, kiedy ruszam w jego kierunku. Chcę mu
zetrzeć ten parszywy uśmiech z twarzy.
Jednak zanim zdążę
zrobić choć krok w jego kierunku, zatrzymuje mnie silny uścisk na ramieniu.
- Daj temu chwilę,
Thomas – szepcze James do mojego ucha, nie rozluźniając chwytu.
- Patrzy na nią jak sęp
na padlinę - syczę, lecz trochę się rozluźniam.
- Wiem. Nie masz
pojęcia jak bardzo chcę mu skopać dupę. – mówi, rzucając przeciągłe spojrzenie
w stronę Alais – Ale to nam w tej chwili
nie pomoże.
Niechętnie kiwam głową,
przyznając mu rację, po czym przenoszę spojrzenie na sprawcę mojego gniewu.
- Witaj, Sunny – mruczy,
uśmiechając się jeszcze szerzej – Tęskniłaś za mną?
Co, kurwa?
Czarnowłosa schodzi
wolnym krokiem po schodach, a na jej usta wypływa figlarny uśmiech.
- Nie bardzo. –
stwierdza, cmokając – Za to ty na pewno za mną tęskniłeś. Mam rację? –
szczebiocze, a ja nie widzę już mojej Sydney. Zastąpiła ją wersja, której nie
rozpoznaję. Wersja, która mnie przeraża.
- Jak szaleniec –
mruczy blondyn, przyciągając ją do siebie. Czarnowłosa oplata go ramionami w
pasie, a ja z bólem serca obserwuję każdy jej ruch. Mężczyzna pochyla się w jej
stronę, lecz zanim ich usta łączą się w pocałunku, szarooka odwraca głowę.
Wargi Sebastiana muskają jej zarumieniony policzek, po czym chłopak szepcze jej
coś do ucha. Nastolatka chichocze, obrzucając pomieszczenie szybkim
spojrzeniem, po czym powraca wzrokiem do bladego oblicza blondyna.
Lecz zanim to robi,
nasze spojrzenia spotykają się na jedną, pełną grozy sekundę, która sprawia, że
moje serce na chwilę przestaje bić.
Bo choć na jej ustach
błyszczy figlarny uśmieszek, jej dotąd pełne życia oczy, teraz wypełnia jedynie
bezkresna pustka.
*** Sydney ***
- Graj lepiej. – syczy Sebastian
do mojego ucha, kiedy unikam pocałunku.
Więc gram. Gram na jego
życzenie, dokładanie tak jak mi zagra.
Chichoczę, uśmiechając
się szeroko, jakby właśnie opowiedział mi swój popisowy kawał. Blondyn
przygryza lekko płatek mojego ucha, a ja obrzucam pomieszczenie szybkim
spojrzeniem. Wszystkie twarze zwrócone są w moim kierunku, obserwując moje
ruchy z mieszanką gniewu i niedowierzania. Ignoruję zgromadzonych, wtulając się
w ramiona mężczyzny. Słyszę jak ktoś głośno wciąga powietrze przez nos i nie
muszę zgadywać, żeby wiedzieć, że to Thomas. Zaciskam mocno powieki,
rozluźniając uchwyt ramion wokół srebrnookiego.
Muszę to
zrobić, Thomasie. Proszę, nie
utrudniaj mi tego jeszcze bardziej.- błagam w myślach.
Ktoś chrząka, dając mi
idealny pretekst by wyrwać się z niechcianego uścisku. Spoglądam w stronę, z
której dochodzi ten odgłos i zauważam Isabelle. Zapisuję sobie w pamięci, żeby
podziękować jej za to, kiedy następnym razem ją zobaczę. O ile będzie jakiś
następny raz.
- Sydney, czy mogłabyś nam łaskawie wyjaśnić
co tu się dzieje, na Anioła? – zdeterminowany głos brunetki dochodzi do moich
uszu.
Przedstawienie czas
zacząć.
- Zacznijmy może od
tego, że Sydney to nie jest moje prawdziwe imię. Tak naprawdę nazywam się
Samantha Rosalie Amanda Carstairs i jestem pewna, że już o mnie słyszeliście. –
mruczę, nie odrywając spojrzenia od młodej Lightwood.
- Nieźle – cichy szept
Jace’a przecina powietrze, a ja w odpowiedzi wzruszam ramionami. Dawno zdążyłam
do tego przywyknąć.
- Wygląda jednak na to, że wiedzieli o tym
wszyscy oprócz Ciebie i jakże cudownego
Jace’a. Ukochany braciszek,
rodzice, najlepsza przyjaciółka i nawet koleś, w którym zaczęłaś się
zakochiwać. – drwię, kiwając głową w kierunku James’a – Oni wszyscy wiedzieli.
Na policzki brunetki
wstępują rumieńce, nie wiadomo czy spowodowane gniewem czy zażenowaniem. Jakież
to urocze.
- Czy to prawda?- pyta oskarżycielsko,
zwracając się do brata, stojącego po jej lewej stronie. Brunet jednak
rozpaczliwie unika jej spojrzenia – Cudownie - prycha i zaciska wściekle szczękę.
- Czego jeszcze nie
wiemy?
Tym razem to Jace
przejmuje pałeczkę. Robi kilka kroków, podchodząc w moją stronę. Przeszywa mnie
spojrzeniem miodowych oczu, lecz na mnie nie robi to żadnego wrażenia.
- Kłamałam, mówiąc, że
przysłało mnie tu Clave – mruczę zgodnie z prawdą - Przyjechałam tu na własną rękę, żeby
dowiedzieć się jak wiele wiecie o Valentine’ie i jego Odrodzonym Kręgu.-
Niedopowiedzenie pali mnie w gradle. - Okazało się, że nie wiecie nic.- dodaję z chytrym
uśmieszkiem
Blondyn przeczesuje
dłonią swoje włosy, wpatrując się we mnie ze złością.
- Więc kłamałaś ten
cały czas? Oni też są częścią twojego planu? – warczy, wskazując dłonią na
Thomas’a i James’a.
Kręcę głową,
spoglądając na wspomnianych nocnych łowców.
- Nie jestem żółtodziobem, Wayland. Działam na
własną rękę. Oni nie mają do czynienia z Kręgiem. Mówiłam im, żeby za mną nie
jechali. Nie chciałam ich tu. – syczę jadowicie.
Czuję jak klatka
piersiowa Sebastiana trzęsie się od powstrzymywanego śmiechu, kiedy otacza mnie
ramionami w talii i choć z całej siły pragnę się odsunąć, nie robię tego.
- Dobra dziewczynka. –
szepcze do mojego ucha, chichocząc. Mam ochotę mocno przywalić mu w twarz. –
Myślę, że wystarczy już tych wyjaśnień. Czas na nas. – dodaje głośniej, tak aby
wszyscy go słyszeli.
W Sali zalega cisza,
którą przerywa bezduszny śmiech Jace’a.
- Chyba nie sądzisz, że
po tym wszystkim tak po prostu pozwolimy wam odejść. – mruczy, przekrzywiając
głowę, kiedy jego dłoń sięga do miecza ukrytego na plecach. Wysuwa go i przez
chwilę przygląda się błyszczącej klindze.
Na usta Sebastiana
wypływa kpiący uśmieszek.
- Cóż… Tak się składa,
że zbytnio nie macie wyboru – mówi, po czym odwraca się w stronę czarownicy –
Alais. – wymawia płynnie jej imię. Kobieta posłusznie kiwa głową, po czym z
pasją wypowiada zaklęcie w języku, którego żadne z nas nie zna. Temperatura w
pomieszczeniu momentalnie spada o kilka stopni, a przed nami wyrasta lodowa
armia. Jace cofa się o krok, w oszołomieniu przyglądając się lodowym figurom.
Ciała kobiet błyszczą w świetle lamp, kiedy te stoją nieruchomo na środku
biblioteki. Dziesiątki szklanych mieczy napełniają mnie przerażeniem.
- Nie jesteśmy tu by
walczyć. – kontynuuje Sebastian – Pozwólcie nam odejść, a my pozwolimy wam żyć.
- Po moim trupie –
warczy Thomas, wyciągając dwa serafickie ostrza z pokrowca. Zatacza nimi ósemkę
w powietrzu, złowrogo wpatrując się w mroźne kreatury.
- Tommy, nie – krzyczę,
szamocząc się w uścisku Sebastiana. Mężczyzna jednak trzyma mnie mocno, nie
pozwalając się ruszyć choćby na krok.
- Sami tego
chcieliście. – oznajmia Verlac, rzucając spojrzenie w stronę czarownicy.
Kobieta stoi obok przed chwilą utworzonego portalu, który lśni śnieżną bielą.
Jej blada dłoń wystrzeliwuje w powietrze, strzelając palcami. Jak na zawołanie
lodowe stworzenia ożywają, rzucając się na nocnych łowców, rozpętując śnieżną
rzeź.
Wyrywam się z uścisku
blondyna, kiedy ten ciągnie mnie w stronę magicznej bramy.
- Nie tak się
umawialiśmy – syczę, zapierając się mocno nogami.
Srebrnooki wzdycha
przeciągle, rzucając mi karcące spojrzenie.
- Jeśli będziesz
współpracować twojemu chłoptasiowi nic nie będzie. – mruczy mi do ucha. Ja
jednak nie ruszam się z miejsca. – No dalej, Sunny, wiesz przecież, że nie mogę
kłamać. Wyluzuj.
Niechętnie kiwam głową.
- Jeśli spadnie mu
choćby włos z głowy, wykończę Cię.-syczę, podchodząc do portalu.
- Już to gdzieś
słyszałem. – mruczy, chwytając mnie za rękę – Twoja matka się ucieszy. Tęskniła
za tobą.
Prycham, rzucając okiem
na walkę toczoną w drugiej części biblioteki. W mieszaninie ciał, śmigają mi
ogniste włosy Clary, ale nie zwracam na nie uwagi. Odnajduję wzrokiem sylwetkę
Thomasa, który szybkim ruchem, rozbija lodową kreaturę na dziesiątki śnieżnych
odłamków. Nasze spojrzenia spotykają się na sekundę, lecz ja szybko odwracam
wzrok. Jeśli teraz pozwolę sobie na chwilę słabości, nie będę w stanie zrobić
tego co muszę zrobić.
Robisz to dla niego, Sydney. Nie zapominaj o tym.
Splatam palce z palcami
Sebastiana, ściskając jego dłoń lekko.
- Jestem gotowa –
szepczę, zamykając oczy.
Chwilę później znikamy w lodowatej powierzchni portalu.
Jej! Udało mi się skończyć ten rozdział!!!
Nareszcie.
Mam nadzieję, że zakończenie tej księgi
wam się podobało. Czeka nas jeszcze tylko króciutki epilog, a później zaczynam
drugą księgę.
PS. Mam nadzieję, że nie chcecie mnie
teraz zabić :/
Komentujcie, słoneczka!
-adeczka45