Aktualności

Rozdział 23 pojawi się do 10 maja.
-adeczka45
edit: 24.04.2016

piątek, 22 stycznia 2016

Rozdział 22 Część 1- Księga I

***Thomas***
Równomierny oddech czarnowłosej to jedyna rzecz na jakiej skupiałem się w ciągu ostatnich trzech dni. Będzie nieprzytomna jeszcze przez co najmniej dwa dni. Dzisiaj jej skóra nabrała trochę więcej koloru, lecz jej ciało wciąż jest straszliwie wyziębione. 
Okryłem ją szczelniej kołdrą, po czym odgarnąłem hebanowy kosmyk, który opadł na jej twarz. Pogładziłem jej chłodny policzek, myśląc o tym, jak bardzo pragnę, żeby już teraz otworzyła swoje piękne oczy i obdarzyła mnie tym uroczym zaspanym spojrzeniem.
Mruknąłem cicho zirytowany, kiedy po raz tysięczny w przeciągu trzech dni słyszę pukanie do drzwi.
Złożyłem lekki pocałunek na czole czarnowłosej, po czym zwlokłem się z łóżka.
Zastanawiałem  się kogo ujrzę pod drzwiami tym razem. W ciągu ostatnich trzech dni była tu istna pielgrzymka. Lightwood, bodajże Alexander, James, który zdążył się już obudzić i ledwo trzymał się na nogach. Wpadł też Nathan, któremu lekko mówiąc kazałem iść do diabła. O dziwo, Magnus okazał się być całkiem pomocny, mówiąc wszystkim, żeby dali nam wreszcie spokój. Trochę pomogło.
Otworzyłem drzwi mocnym szarpnięciem, wpuszczając do pokoju falę zimnego powietrza.
- Wyglądasz fatalnie, Tom- spuściłem niżej wzrok, żeby spojrzeć w oczy młodej Morgenstern.
- Nie sposób się nie zgodzić- odpowiedziałem, uśmiechając się krzywo.
W ciągu tych trzech dni, to Clary była jedyną osobą z którą rozmawiałem. Może dlatego, że nie zadawała zbędnych pytań. A może dlatego, że zawsze przynosiła mi kawę i coś do jedzenia.
Wpuściłem dziewczynę do środka. Zielonooka zajęła miejsce na fotelu, stojącym obok łóżka, po czym podała mi kawę i bajgla z sałatą i serem.
Naprawdę zdążyłem polubić tego małego rudzielca.
Przysiadłem na łóżku obok Sydney, chwytając w dłoń gorący kubek.
- Lepiej z nią?- spytała cicho Fray
Westchnąłem, przeczesując włosy palcami.
- Troszeczkę.-odpowiedziałem, gładząc blady policzek czarnowłosej
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, pijąc swoją zieloną herbatę.
-Widać to, wiesz?-głos nastolatki wyrywał mnie z zamyślenia.
-Co?-spytałem lekko zaskoczony, odwracając się w stronę Clary
Uśmiech rudowłosej poszerzył się nieznacznie.
-Kochasz ją.-stwierdziła, po czym bierze łyk gorącego napoju- A ona kocha Ciebie.
Złożyłem usta w smutnym uśmiechu,
- W końcu jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi.
Clary zmrużyła swoje zielone oczy, ukazując w ten sposób swoje podirytowanie.
-Wiesz o czym mówię, Tom. Kochasz ją w ten sposób.
W pokoju zaległa cisza. Napiłem się kawy, wpatrując się w spokojną twarz Sydney. Jej klatka piersiowa unosiła się lekko w rytm jej cichego oddechu.
- A jakie to ma znaczenie?- mruknąłem pod nosem- Jestem dla niej jak brat. Na Anioła, czyż to nie jest zabawne? Ja i James. Jesteśmy w niej cholernie zakochani, lecz ona traktuje nas jak braci. Jedyną osobą, która naprawdę cieszy się z tego miana jest chyba Chris.
-Chris?- spytała dziewczyna zaciekawiona
-Christopher to kuzyn Sydney. Jest od niej starszy o dwa lata. Ojciec Syd adoptował go, kiedy jego rodzice zginęli. Chris miał wtedy 5 lat. Eric za bardzo kochał siostrzeńca, żeby wysłać go do Akademii, więc zabrał go z twoim bratem i Sydney do Australii.
-Nie rozumiem.- szepnęła zagubiona dziewczyna- Co robił tam Johnatan? Sydney mówiła mi, że nasi rodzice byli blisko,ale...
- Powiedziała Ci o tym?-spytałem lekko zaskoczony. Czarnowłosa rzadko się komuś zwierza.- O tym kim jest też?
- Chodzi Ci o to, że naprawdę ma na imię Samantha?- spytała, na co ja odpowiedziałem lekkim skinięciem głowy.- Tak, ale za wiele mi to nie mówi?
Zszokowany patrzyłem na rudowłosą.
-Nie słyszałaś o niej? Widać, że jesteś w naszym świecie nowa.- odpowiadziałem z przekąsem
Dziewczyna w odpowiedzi posłała mi ironiczny uśmiech.
- Syd to żywa legenda, Clary. Serio. Wątpię w to czy mówiła Ci o tym kim są nasi rodzice. Prawdę mówiąc poznaliśmy się z Syd, właśnie dzięki nim.- powiedziałem, po czym odgryzłem kawałek bajgla.- Moja mama jest Konsulem. Kiedy Sydney miała 12 lat jej tata został wybrany na Inkwizytora. Dlatego musieli wrócić z Australii.
-Z Australii?
- Sydney urodziła się  w Australii. A dokładniej w Sydney. Kocha tamtejsze miasta, ludzi, klimat i plaże. Nigdy nie lubiła imienia Samantha. Kazała nazywać się Sydney. Jedyną osoba, która wciąż dąży do jej oryginalnego imienia jest Eric (od aut. ojciec Syd). Boże, Syd zawsze się krzywi kiedy nazywa ją "swoją, małą Sammy".- opowiadałem ze śmiechem
Rudowłosa uśmiechała się lekko słuchając mojej opowieści.
- Wracając do Samanthy. W naszym świecie jest znana jako bezlitosna Nocna Łowczyni. Perfekcyjna w każdym calu. Nigdy nikt jej nie pokonał. W niczym. Ale swoją 'wielkość'zawdzięcza czemuś czemu nie podołał jeszcze nikt. Sydney zabiła Abbadon'a. I wiem, że nie ma się co szczycić morderstwem, lecz od powstania tego świata żadne stworzenie nie śmiało nawet powiedzieć złego słowa o wielkich demonach. A Sydney, moja Sydney zabiła ich króla.
- "Perfekcyjna w każdym calu."- mruknęła Nocna Łowczyni pod nosem-To by się zgadzało.
Puściłem jej uwagę mimo uszu.
-Miała szesnaście lat,  kiedy to zrobiła. Wszyscy znali ją już dużo wcześniej. Od dawna było wiadome, że dokona wielkich rzeczy.
-Chodzi Ci o jej moc?
- Moc? -parsknąłem mrocznym śmiechem- Nie nazwałbym tego mocą.  Raczej darem. Darem, za który każdego cholernego dnia musi płacić wysoką cenę. Na Anioła,  Clary, nie zdajesz sobie sprawy z tego jak bardzo ona cierpi.  A fakt, że czasami musi zmagać się z tym sama, bo  nie zawsze mogę przy niej być,  naprawdę mnie dobija. 
- To nie twoja wina, Thomas. 
- Wiem, że to nie moja wina. Nie mogę odwrócić tego,  co zrobiła jej Katherine.  Ale jeśli jestem w stanie chociaż odgonić jej koszmary, zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby tak się stało. -westchnąłem, ukrywając twarz w dłoniach- Syd powiedziała kiedyś,  że jestem jej własnym promieniem światła. Że kiedy jestem blisko niej, ciemność, która ją otacza znika. Nie całkowicie,  ale szarówka jest lepsza niż kompletna ciemność.
Przez kilka kolejnych minut siedzieliśmy w ciszy, zatopieni we własnych myślach.
-Co powiesz na Kalifornię?- spytałem, wyrywając ją z zamyślenia.
-Hmmm?- mruczy lekko zaskoczona
- Pomyślałem, że Sydney przydałyby się małe wakacje. No wiesz, po tym co się stało, stwierdziłem, że mogłaby się trochę odprężyć. -powiedziałem- Słyszałem, że nigdy nie byłaś poza stanem. Myślę, że Syd nie miałaby nic przeciwko gdybyś pojechała z nami.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł. Nie chcę wam w niczym przeszkadzać. Poza tym nie mam pieniędzy na wyjazd.
Słysząc jej słowa machnąłem tylko ręką.
-Pieniądze to nie problem, Clary. Syd i Chris mają dom w Santa Barbara. Jeśli masz ochotę możesz ze sobą James'a czy któreś z Lightwood'ów.
-Nawet Jace'a?- spytała cicho
-Nawet Jace'a. - odetchnąłem głęboko
- I mam uwierzyć, że Syd to nie przeszkadza?- ironiczny uśmiech rozkwitł na jej twarzy
- Zajmę się Sydney. Poza tym, uważam, że twoja mama chciałaby, żebyś dała sobie chwilkę wytchnienia.
-Chyba masz rację- ruda westchnęła lekko
-To jaka będzie twoja decyzja?
- Z chęcią pojadę- odparła po chwili z nieśmiałym uśmiechem.

15 godzin później...
***Sydney***
Biegłam, choć tak bardzo starałam się zatrzymać. Moje nogi poruszały się wbrew mojej woli. Potykałam się o wystające krzewy kolczaste, co chwila upadając na kolana. Powoli opadałam z sił, dygotałam z zimna. Jasna poświata utworzona przez księżyc oświetlała mi drogę przez zarośla. Mroczny las napawał mnie uczuciem, którego tak dawno nie czułam. 
Napawał mnie strachem.
Zarośla stopniowo się przerzedzały, zamieniając się w otwartą polanę. Chłodna mgła wiła się wokół moich nagich kostek, a powietrze, które wypuszczałam z ust, zamieniało się w szare dymki pary. Kiedy dotarłam na sam środek rozległej polany, moje nogi gwałtownie się zatrzymały. Ze zmęczenia opadłam na kolana, zwijając się w kłębek, próbując choć trochę się ogrzać.
-Dawno się nie widzieliśmy, Sunny.
Znajomy głos, sprawił, że moje serce zaczęło bić szybciej. Mój puls jednak nie zamienił się w szaleńczy galop ze względu na ekscytację. 
To również był strach.
Z przerażeniem rozejrzałam się po polanie, szukając źródła głosu. W odległości zaledwie kilku kroków, stał on, w całej swojej chwale. Jego jasne włosy wciąż układały się w uroczym nieładzie, a błękitne oczy patrzyły na mnie, tak jakby mógł zobaczyć najciemniejsze zakątki mojej duszy.
-Sebastian- mój ochrypły szept, był tak cichy, że ledwie ja go słyszałam
Chłopak pokonał dzielącą nas przestrzeń, po czym uklęknął przede mną. Z czułością ujął moją twarz w dłonie, zakładając zabłąkany kosmyk moich włosów za ucho. 
I nie ważne jak bardzo tego nie chciałam, moje ciało zadecydowało za mnie.
Przywarłam do niego całym ciałem, wtulając się w jego ramiona. Blondyn zamknął mnie w silnym uścisku, tuląc mnie do swojej piersi. Wsunęłam się na jego kolana, ukrywając twarz w jego klatce piersiowej. Gwałtowny szloch wstrząsnął moim ciałem, gorące łzy spłynęły po chłodnych policzkach.
-Już dobrze, Sunny. Zaopiekuję się tobą.- szeptał, gładząc mnie po plecach.
Wczepiłam mocno palce w jego podarty t-shirt, łkając cicho. Płakałam z tęsknoty. Z tęsknoty za nami. Za nim. Za beztroską dziewczyną, którą byłam kiedyś. Dziewczyną, która nie żyła przeszłością, nie tkwiła w teraźniejszości, ani nie martwiła się o przyszłość. Dziewczyną, która była szaleńczo zakochana, w tym blondwłosym chłopcu, który teraz obejmował ją czule. Dziewczyną, która ślepo wierzyła w każde jego słowo.
-Wszystko będzie dobrze, kotku.-szeptał w moje włosy- Nie pozwolę, żeby ktoś Cię skrzywdził.
Tak, definitywnie nie byłam już tamtą dziewczyną.

czwartek, 14 stycznia 2016

Rozdział 21- Księga I

***Sydney***
Razem z Clary wybiegamy z pokoju, podążając za echem krzyku, dobiegającego z biblioteki. 
Wszyscy mieszkańcy Instytutu zgromadzili się wokół sprawcy zamieszania. Kiedy wpadamy do biblioteki, pierwszy odwraca się w naszą stronę Thomas. Na szczęście nic mu nie jest. I już mam rzucić się w jego ramiona, kiedy zauważam wyraz jego twarzy. 
On się boi. O mnie.
Jego blada twarz napawa mnie niepokojem, a smutne spojrzenie zabiera mi zdolność oddychania.
- Nie powinnaś na to patrzeć, Syd.- szepcze cicho, przytrzymując mnie w talii
Wyrywam się z jego uścisku, nogi same niosą mnie na przód.
Czarna maź, która niegdyś była krwią pokrywa podłogę wokół ciała rannego. Jasna koszula, podarta w niektórych miejscach odsłania rozległą ranę brzuszną. Spoglądam na jego bladą twarz, zdradzieckie łzy cisną się do moich oczu. Podbiegam do niego, lecz moje nogi nie są w stanie dłużej utrzymać ciężaru, który właśnie spadł na moje ramiona. Moje serce pęka na miliony kawałeczków, kiedy padam na kolana, przyciskając dłonie do rany.
- Jamie...- szepczę, a gorące łzy spływają po moich policzkach.
Chłopak  krzywi się lekko.
- Iratze nie działa. To czarna magia. Nie mogę mu pomóc. - mówi Magnus-Ty nie możesz mu pomóc.- dodaje ciszej
Spoglądam w smutne oczy James'a. Przed moimi oczami stają nagle wszystkie te chwile, które spędziliśmy razem. Ciężkie łzy opadają na jego koszulę, kiedy znów biegnę po tej cholernej łące, bawiąc się z nim w berka. Oczami wyobraźni znów stoję w sali balowej, jego szeroki uśmiech, łagodzi krzyk naszej nauczycielki tańca, próbującej nauczyć nas walca, przed jego dziesiątymi urodzinami. Znów trzymam jego dłoń, kiedy budzi się w środku nocy nękany koszmarami. 
- Mogę.- szepczę ledwie słyszalnie, sięgając palcami do ukrytej kieszeni mojej kurtki.- Mogę mu pomóc.
Oczy James'a rozszerzają się lekko, kiedy orientuje się do czego piję. Szybko nakrywa dłonią moją dłoń. Jego spojrzenie wyraża zaskoczenie, ale jednocześnie panikę.
- Nie zrobisz tego, Syd. Nie pozwolę Ci na to.- szepcze udręczonym głosem
- Jamie...
- Mayra. Pomyśl o niej. - szepcze przerażony, kręcąc głową
- Nie jesteś nią, Jamie.- łzy płyną po moich policzkach.- A ja już wiem co robię. James, proszę...- łkam cicho, przytulając twarz do jego klatki piersiowej.
Chłopak obejmuje mnie lekko, gładząc moje plecy.
- Wtedy w Londynie- mówi z trudem- od razu Cię poznałem. Nie widziałem cię przez prawie dekadę, ale kiedy spojrzałem w twoje oczy wiedziałem, że to ty. Po prostu wiedziałem. Przez te wszystkie lata, kiedy nie było Cię przy mnie, wiedziałem, że czegoś brakuje. Każdej nocy śnił mi się ten sam koszmar. Byłaś na wyciągnięcie mojej ręki, lecz mnie nie widziałaś. Nie słyszałaś kiedy waliłem pięściami w szklaną ścianę odgradzającą mnie od ciebie, krzycząc twoje imię. A ty się uśmiechałaś. Śmiałaś się, lecz ...
-Proszę, przestań...-szepczę, drżącym głosem
- Śmiałaś się, lecz nie mogłem usłyszeć brzmienie twojego śmiechu... To było najgorsze ze wszystkiego... Spójrz na mnie, Syd.
Mrugam, odganiając łzy, po czym spoglądam w jego oczy. Mimo bólu uśmiecha się do mnie.
- Kocham Cię, Syd. Kochałem Cię odkąd pierwszy raz Cię ujrzałem. Kochałem Cię, kiedy dorastaliśmy razem, a także przez te wszystkie lata kiedy żyliśmy, nie pamiętając o swoim istnieniu. Kochałem Cię...
- Cśśśśś- proszę
- Kochałem Cię, kiedy ujrzałem Cię na tej ławce w parku. I kochałem Cię, za każdym razem kiedy kazałaś mi iść do diabła. Kocham Cię, księżniczko. I będę Cię kochał do ostatniego tchnienia. Nie chcę umrzeć, zanim się tego nie dowiesz. 
-Proszę, pozwól mi to zrobić, Jamie...- szepczę przez łzy.
-Syd...
- Pomyśl o Chris'ie. O Emily. I o Clary.- wyliczam- Oni nie mogą cię stracić- łkam- Ja... Ja nie mogę Cię stracić.
W następnej chwili przyciskam usta do jego ust, całując go lekko.
- Nie mogę Cię stracić, Jay- szlocham, kiedy odrywam się od jego warg.
Opieram głowę na jego piersi, po czym łkam w jego koszulę.
- Zrób to.-  szepcze James po chwili
Przez łzy spoglądam na jego twarz. Powieki chłopaka opadły w wycieńczeniu.
Mrugam powiekami, odganiając łzy, które napływają do moich oczu. Z roztargnieniem wyciągam srebrną stelę z kieszeni kurtki. Rozrywam jego koszulę, odsłaniając pokrytą runami klatkę piersiową. Ściągam moje skórzane okrycie, po czym podwijam rękaw swetra. Przejeżdżam palcem wskazującym po bliźnie na wewnętrznej stronie mojego lewego nadgarstka.
-Syd...- szepcze cicho Tommy, klękając obok mnie.- Na pewno chcesz to zrobić?- pyta cicho
W odpowiedzi kiwam głową.
Tom delikatnie kładzie dłoń na moich plecach, głaskając mnie lekko, kiedy przykładam stellę do nagiej skóry. Wciągam z głośnym sykiem powietrze, kiedy rozgrzany kryształ na nowo wypala moją skórę. Obezwładniający ból rozprzestrzenia się po moim ciele. Szkarłatna krew powoli wypływa z rany. Dotykam czubkiem stelli  otwartej rany, rysując cieniutkie złote linie. Ogień zaczyna krążyć w moich żyłach. Jęczę cicho z bólu. Ozdobne linie zamieniają się w tak dobrze znany mi znak, runę, którą znam tylko ja. Osocze cieknące z rany, przybiera złotawą barwę, podobną do tej jaka teraz płynie w moich żyłach. Przyciskam dłoń do brzucha, zwijając się z bólu, kiedy zranienie się zasklepia.
-Skarbie- napięty głos Thomas'a rozbrzmiewa przy moim uchu.- Musisz się pośpieszyć.
Podnoszę ociężale głowę, przesuwając się w stronę nieprzytomnego James'a. Przyciskam stellę do jego chłodnej klatki. Rozrysowuję na wysokości jego serca złotą sieć linii, układających się w skomplikowaną runę.Jego krew przybiera złotą barwę, powoli płynącą do licznych uszkodzeń jego ciała. Słyszę swój własny krzyk bólu, lecz nie umiem określić skąd on dochodzi. Wycieńczona opadam na ziemię, kiedy pochłania mnie ciemność.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------
Witajcie, kochane misiaczki! Przepraszam, że rozdział pojawia się dopiero dzisiaj, choć był napisany już od dłuższego czasu, ale za diabła nie umiałam napisać końcówki. No, nic....
Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba. Proszę, komentujcie, to naprawdę pomaga.
Gdyby ktoś nie zrozumiał co się stało pod koniec ( bo wiem, że cały moment związany z uleczaniem jest dość kiepsko napisany, za co bardzo przepraszam) niech da znać w komentarzu, chętnie wyjaśnię jak działa "moc" Syd...
Co do nowego rozdziału przewiduję go za max. tydzień.
Chciałabym wam również polecić nowego bloga Mani Mai:http://ukrytetajemnice.blogspot.com/
Początek bardzo mi się podoba <3
Ps. Czy ktoś zwrócił uwagę na pewne zdrobnienie padające w rozdziale? Jestem taka przebiegła...
-adeczka45