***Sydney***
Idź do pokoju i spakuj nasze rzeczy.
Cichy głos bruneta odbija się echem w mojej głowie, kiedy z roztargnieniem wrzucam najpotrzebniejsze przedmioty do skórzanej torby podróżnej, którą przywiózł ze sobą Tom. Część ubrań, moich jak i chłopaka po chwili ląduje w walizce, zajmując miejsce tuż obok broni i kosmetyków. W oddzielnej kieszeni umieszczam nasze dokumenty, zarówno te prawdziwe i sfałszowane. oraz sześć plików pieniędzy, każdy po sto banknotów o najwyższym dostępnym nominale. Euro, Funty, Dolary. Każdej waluty po dwa. Karty płatnicze można zbyt łatwo namierzyć. Co nie znaczy, że z nich nie korzystamy. W kieszeni jeansów znajduję klucz do szuflady w szafce nocnej. Wkładam go do zamka, po czym z szarpnięciem otwieram szufladę. Wrzucam zdjęcie Aaron'a i Arii do torby, nasuwam pierścień fearii na palec. Moja dłoń zatrzymuje się jednak na ostatniej rzeczy leżącej w maleńkiej skrytce. Lioxam*. Chwytam na wpół pustą fiolkę, przyglądając się jej zawartości. Wiem, że powinnam zażyć pigułkę zaraz po przebudzeniu, ale tak bardzo nie znoszę efektów jej działania. Lek otumania moje zmysły, dodatkowo nie pozwalając mi korzystać z moich zdolności. Po chwili stwierdzam, że nie mogę sobie dzisiaj pozwolić na brak czujności. W końcu każda wymówka jest dobra, prawda?
Nie wiem jak długo będziemy mogli tu zostać.
Pozwalam moim włosom opaść kaskadami na plecy. Ściągam mój kardigan oraz crop top, zamieniając je na ciepły sweter w kolorze wina. Jeansy zostają zastąpione, przez skórzane spodnie. Na stopy wsuwam buty wykonane z tego samego materiału. Do kieszeni mojej ukochanej kurtki wsuwam tyle sztyletów i pejczów ile jestem w stanie w niej zmieścić. Zakładam ją po czym przerzucam na plecy kołczan pełen zatrutych strzał. W momencie kiedy chwytam w dłoń łuk, ktoś wchodzi do pokoju. Instynktownie sięgam do strzał, już po chwili mierząc do intruza.
Kiedy jednak orientuję się kto stoi przede mną, opuszczam broń.
Spuchnięte od płaczu oczy rudowłosej, napawają mnie smutkiem.
-Co tutaj robisz, Clay?
Przyglądam się jej potarganym włosom oraz rozmazanemu tuszowi.
Nie zasłużyła na to. Nie zasłużyła na śpiączkę Jocie, ani na całą tą bajeczkę o niej i Wayland'dzie.
-Przyszłam porozmawiać.- jej smutny głos, przypomina mi o słowach, które wypowiedział James zanim tu przybyliśmy.
Zajmij się nią, Syd. Nie pozwól by spotkało ją coś, co ją zniszczy. Nie pozwól by przeszła przez koszmar, przez który my wciąż przechodzimy. Obiecaj mi to, Syd.
A ja obiecałam.
-To długa historia.
Ta miłość ją niszczy. Należy jej się prawda. A chociaż jej część.
Dziewczyna uśmiecha się słabo, zajmując miejsce na łóżku.
-Mam czas.
Z westchnieniem opadam na łóżko.
Opieram głowę na jednej z poduszek, zaczynając opowieść.
- Naprawdę nazywam się Samantha Rosemary Amanda Cairstair. Nie wiem czy coś Ci to mówi, szczerze mówiąc mało mnie to obchodzi. Jestem córką Erica Emanuela Cairstair'a oraz Katherine Annabelle Geneview Fairchild-Cairstair. Moja matka jest daleką kuzynką Jocenlyn. To właśnie przez twoją mamę moi rodzice się poznali.- wzdycham- Widzisz, twoja mama i mój tata byli ze sobą bardzo blisko. Dalej są...
-Nie rozumiem. Myślałam, że moja mama odcięła się od tego świata.- przerywa Clary
- Jocie jest jego parabatai. Takiej więzi nie da się zerwać. Cokolwiek by się stało. Kiedy twoja mama poznała Valentine'a oddalili się od siebie. W przeciwieństwie do mojej matki, nigdy nie należał do kręgu, ani nie pochwalał jego poczynań. Jednak zakochał się w mojej matce. Niedługo potem pobrali się, a na świat przyszłam ja. Mój tata i twoja mama na pogodzili się, Jocenlyn została moją matką chrzestną. Nie wiedzieli jednak, że Krąg się zjednoczył i zaczął działać za ich plecami. Wiele dzieci umarło w tamtym okresie, przez ich nielegalne eksperymenty. Nie wiem kim trzeba być, żeby poddawać badaniom swoje własne nienarodzone dziecko, ale moja matka to zrobiła.
Zszokowane spojrzenie rudowłosej, spoczywa na mojej twarzy.
- Jesteś jak ja?
Mój pozbawiony wesołości śmiech rozchodzi się po pokoju.
- W żadnym stopniu mnie nie przypominasz, Clary. - mówię z goryczą.- Ale to nie oznacza, że jesteś jedyna. Są inne dzieci, nastolatkowie, dorośli, a także starcy z krwią Anioła. Wiele 'ulepszonych' pokoleń już umarło. Wiele się jeszcze narodzi. Twój brat nie jest jedyną osobą z krwią Demonów. Jest ich wiele. Ale ja... ja jestem jedyna w swoim rodzaju. Dziecko zarówno Piekła, jak i Nieba. Cierpienia i Odkupienia. Śmierci i Życia. Tylko ja przetrwałam. Każda ciąża ze zmieszaną krwią, kończyła się poronieniem lub martwymi narodzinami. To dzięki temu jestem tym kim jestem. Uśmiercanie daje mi siłę, uzdrawianie ją odbiera. Prosta transakcja wymienna. - kończę mówić, uśmiechając się smutno
-Co miałaś na myśli mówiąc o mnie i o Jace'ie? Wtedy w salonie?- cichy głos Clay przerywa spokojną ciszę.
Zamykam oczy, biorąc głęboki oddech, rozpoczynając historię dla której tu przyszła.
-Jak wiesz, nasze rodziny są, a może raczej były blisko ze sobą związane. Jocie była dla mnie jak matka, dlatego z tego powodu dużo czasu spędzałam w rezydencji twojego ojca. Przyjaźniłam się z Jay'em, to znaczy Johnatanem, kiedy byliśmy dziećmi. Kiedy ty się urodziłaś uwielbialiśmy zabierać Cię na łąkę i czytać ci bajki. Pamiętam jak łapaliśmy razem motyle, śmiejąc się przy tym bezustannie,
- Jak to możliwe? Przecież Jace jest ode mnie tylko rok starszy!
- Johnatan jest od ciebie starszy o ponad cztery lata, Clay. A nawet gdyby był siedemnastolatkiem, odziedziczył urodę po dziadku.- uśmiecham się lekko, kiedy oczyma wyobraźni dostrzegam 9 letniego Morgenstern'a, o zielonych oczach i brązowych kręconych włosach- W niczym nie przypomina twojego Wayland'a, Clary.
Niedowierzanie błyszczy w oczach podekscytowanej dziewczyny, kiedy szybko siada, wpatrując się w moją twarz.
- Ale czy to...? Czy to znaczy, że my...?
- Jace nie jest twoim brat...-urywam, kiedy mrożący krew w żyłach krzyk dociera do moich uszu.
-------------------------------------------------------------------------------
---------------------------------------------------------------------------------
Misie, moje kochane!
Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba. Przepraszam, za opuźnienie, w ramach wynagrodzenia poznajecie kilka sekretów Syd, jak i faktów dotyczących przeszłości Morgensternów. Postaram się wrzucić R21 przed świętami, ale nie wiem jak czas dopisze.
KOMENTUJCIE!!!!
-adeczka45
Cichy głos bruneta odbija się echem w mojej głowie, kiedy z roztargnieniem wrzucam najpotrzebniejsze przedmioty do skórzanej torby podróżnej, którą przywiózł ze sobą Tom. Część ubrań, moich jak i chłopaka po chwili ląduje w walizce, zajmując miejsce tuż obok broni i kosmetyków. W oddzielnej kieszeni umieszczam nasze dokumenty, zarówno te prawdziwe i sfałszowane. oraz sześć plików pieniędzy, każdy po sto banknotów o najwyższym dostępnym nominale. Euro, Funty, Dolary. Każdej waluty po dwa. Karty płatnicze można zbyt łatwo namierzyć. Co nie znaczy, że z nich nie korzystamy. W kieszeni jeansów znajduję klucz do szuflady w szafce nocnej. Wkładam go do zamka, po czym z szarpnięciem otwieram szufladę. Wrzucam zdjęcie Aaron'a i Arii do torby, nasuwam pierścień fearii na palec. Moja dłoń zatrzymuje się jednak na ostatniej rzeczy leżącej w maleńkiej skrytce. Lioxam*. Chwytam na wpół pustą fiolkę, przyglądając się jej zawartości. Wiem, że powinnam zażyć pigułkę zaraz po przebudzeniu, ale tak bardzo nie znoszę efektów jej działania. Lek otumania moje zmysły, dodatkowo nie pozwalając mi korzystać z moich zdolności. Po chwili stwierdzam, że nie mogę sobie dzisiaj pozwolić na brak czujności. W końcu każda wymówka jest dobra, prawda?
Nie wiem jak długo będziemy mogli tu zostać.
Pozwalam moim włosom opaść kaskadami na plecy. Ściągam mój kardigan oraz crop top, zamieniając je na ciepły sweter w kolorze wina. Jeansy zostają zastąpione, przez skórzane spodnie. Na stopy wsuwam buty wykonane z tego samego materiału. Do kieszeni mojej ukochanej kurtki wsuwam tyle sztyletów i pejczów ile jestem w stanie w niej zmieścić. Zakładam ją po czym przerzucam na plecy kołczan pełen zatrutych strzał. W momencie kiedy chwytam w dłoń łuk, ktoś wchodzi do pokoju. Instynktownie sięgam do strzał, już po chwili mierząc do intruza.
Kiedy jednak orientuję się kto stoi przede mną, opuszczam broń.
Spuchnięte od płaczu oczy rudowłosej, napawają mnie smutkiem.
-Co tutaj robisz, Clay?
Przyglądam się jej potarganym włosom oraz rozmazanemu tuszowi.
Nie zasłużyła na to. Nie zasłużyła na śpiączkę Jocie, ani na całą tą bajeczkę o niej i Wayland'dzie.
-Przyszłam porozmawiać.- jej smutny głos, przypomina mi o słowach, które wypowiedział James zanim tu przybyliśmy.
Zajmij się nią, Syd. Nie pozwól by spotkało ją coś, co ją zniszczy. Nie pozwól by przeszła przez koszmar, przez który my wciąż przechodzimy. Obiecaj mi to, Syd.
A ja obiecałam.
-To długa historia.
Ta miłość ją niszczy. Należy jej się prawda. A chociaż jej część.
Dziewczyna uśmiecha się słabo, zajmując miejsce na łóżku.
-Mam czas.
Z westchnieniem opadam na łóżko.
Opieram głowę na jednej z poduszek, zaczynając opowieść.
- Naprawdę nazywam się Samantha Rosemary Amanda Cairstair. Nie wiem czy coś Ci to mówi, szczerze mówiąc mało mnie to obchodzi. Jestem córką Erica Emanuela Cairstair'a oraz Katherine Annabelle Geneview Fairchild-Cairstair. Moja matka jest daleką kuzynką Jocenlyn. To właśnie przez twoją mamę moi rodzice się poznali.- wzdycham- Widzisz, twoja mama i mój tata byli ze sobą bardzo blisko. Dalej są...
-Nie rozumiem. Myślałam, że moja mama odcięła się od tego świata.- przerywa Clary
- Jocie jest jego parabatai. Takiej więzi nie da się zerwać. Cokolwiek by się stało. Kiedy twoja mama poznała Valentine'a oddalili się od siebie. W przeciwieństwie do mojej matki, nigdy nie należał do kręgu, ani nie pochwalał jego poczynań. Jednak zakochał się w mojej matce. Niedługo potem pobrali się, a na świat przyszłam ja. Mój tata i twoja mama na pogodzili się, Jocenlyn została moją matką chrzestną. Nie wiedzieli jednak, że Krąg się zjednoczył i zaczął działać za ich plecami. Wiele dzieci umarło w tamtym okresie, przez ich nielegalne eksperymenty. Nie wiem kim trzeba być, żeby poddawać badaniom swoje własne nienarodzone dziecko, ale moja matka to zrobiła.
Zszokowane spojrzenie rudowłosej, spoczywa na mojej twarzy.
- Jesteś jak ja?
Mój pozbawiony wesołości śmiech rozchodzi się po pokoju.
- W żadnym stopniu mnie nie przypominasz, Clary. - mówię z goryczą.- Ale to nie oznacza, że jesteś jedyna. Są inne dzieci, nastolatkowie, dorośli, a także starcy z krwią Anioła. Wiele 'ulepszonych' pokoleń już umarło. Wiele się jeszcze narodzi. Twój brat nie jest jedyną osobą z krwią Demonów. Jest ich wiele. Ale ja... ja jestem jedyna w swoim rodzaju. Dziecko zarówno Piekła, jak i Nieba. Cierpienia i Odkupienia. Śmierci i Życia. Tylko ja przetrwałam. Każda ciąża ze zmieszaną krwią, kończyła się poronieniem lub martwymi narodzinami. To dzięki temu jestem tym kim jestem. Uśmiercanie daje mi siłę, uzdrawianie ją odbiera. Prosta transakcja wymienna. - kończę mówić, uśmiechając się smutno
-Co miałaś na myśli mówiąc o mnie i o Jace'ie? Wtedy w salonie?- cichy głos Clay przerywa spokojną ciszę.
Zamykam oczy, biorąc głęboki oddech, rozpoczynając historię dla której tu przyszła.
-Jak wiesz, nasze rodziny są, a może raczej były blisko ze sobą związane. Jocie była dla mnie jak matka, dlatego z tego powodu dużo czasu spędzałam w rezydencji twojego ojca. Przyjaźniłam się z Jay'em, to znaczy Johnatanem, kiedy byliśmy dziećmi. Kiedy ty się urodziłaś uwielbialiśmy zabierać Cię na łąkę i czytać ci bajki. Pamiętam jak łapaliśmy razem motyle, śmiejąc się przy tym bezustannie,
- Jak to możliwe? Przecież Jace jest ode mnie tylko rok starszy!
- Johnatan jest od ciebie starszy o ponad cztery lata, Clay. A nawet gdyby był siedemnastolatkiem, odziedziczył urodę po dziadku.- uśmiecham się lekko, kiedy oczyma wyobraźni dostrzegam 9 letniego Morgenstern'a, o zielonych oczach i brązowych kręconych włosach- W niczym nie przypomina twojego Wayland'a, Clary.
Niedowierzanie błyszczy w oczach podekscytowanej dziewczyny, kiedy szybko siada, wpatrując się w moją twarz.
- Ale czy to...? Czy to znaczy, że my...?
- Jace nie jest twoim brat...-urywam, kiedy mrożący krew w żyłach krzyk dociera do moich uszu.
-------------------------------------------------------------------------------
*Lioxam- silny lek działający na ośrodkowy układ nerwowy, stosowany przy leczeniu ostrych i przewlekłych psychoz schizofrenicznych oraz innych stanów psychotycznych, w których dominują objawy pozytywne (omamy, urojenia, zaburzenia myślenia, wrogość, podejrzliwość) i (lub) objawy negatywne (zobojętnienie uczuciowe, emocjonalne i społeczne wycofywanie się, zubożenie wypowiedzi).
Misie, moje kochane!
Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba. Przepraszam, za opuźnienie, w ramach wynagrodzenia poznajecie kilka sekretów Syd, jak i faktów dotyczących przeszłości Morgensternów. Postaram się wrzucić R21 przed świętami, ale nie wiem jak czas dopisze.
KOMENTUJCIE!!!!
-adeczka45