Kochani!
Na wstępie chciałabym was bardzo przeprosić za opóźnienie. Nie wiem czemu, post z przeprosinami nie wstawił się, ale napisałam go kiedy jeszcze byłam w Turcji na wakacjach. W każdym razie, kiedy w końcu zabrałam się za pisanie okazało się, że wstępny szkic rozdziału zniknął - zwyczajnie nie został zapisany na bloggerze nad czym ubolewam, gdyż wystarczyło wprowadzić w nim kilka poprawek i byłby gotowy, a tak muszę zaczynać od początku.
Jednakże postanawiam nadrobić zaległości poświęcając najbliższe dni na dokończenie Księgi I i zaczęcie drugiej. Mam nadzieję, że rozdział się spodoba! Nie przedłużając zapraszam do czytania!
Ps. Zastanawiałam się czy chcielibyście, bym na początku każdego rozdziału umieszczała datę, zgodną z biegiem naszej historii. Powiedzcie mi, że coś zrozumieliście z tego zdania XD.
Kocham was, misie
-adeczka45
----------------------------------------------------------------------------------
***Sydney***
- Podsumowując mamy przewalone - mruczy James, przeczesując palcami swoje ciemne włosy.
Kiwam lekko głową, wzdychając. Po raz kolejny nerwowym krokiem przechodzę przez pusty pokój nowojorskiego instytutu, gorączkowo starając się wymyślić sposób w jaki możemy wybrnąć z tej sytuacji. Chwilę temu skończyłam streszczać Tommy'iemu i Jay'owi moją rozmowę z Alec'iem.
- Jesteś pewna, że twoja matka i spółka zdążyli go dorwać w tak krótkim czasie? - pyta Evans z nutką nadziei w głosie.
Zrezygnowana, kiwam tylko głową w odpowiedzi.
- Musimy się stąd wynieść, prawda? - pyta smutno, choć i tak wszyscy znamy już odpowiedź.
- Przykro mi, Jamie - szepczę, kładąc dłoń na jego ramieniu.
Chłopak wzdycha cicho, zrzucając ją, po czym kręci głową.
- To nie fair, Syd.- sapie - Dopiero co ją odzyskałem. Nie zamierzam ponownie jej stracić. Nie teraz, kiedy mam szansę również odzyskać Jocie. Jesteśmy tak blisko jej wybudzenia. Nie możemy teraz po prostu się poddać. - mówi, rzucając mi oskarżycielskie spojrzenie.
Kulę się pod jego ciężarem.
- Nie mamy wyboru, Jame... - mruczę cicho.
- Pierdolenie- warczy brunet, wpatrując się we mnie - To ty nauczyłaś mnie, że zawsze mamy wybór, Sydney. Nie pamiętasz, już tych wszystkich nocy, kiedy powstrzymywałaś mnie przed zrobieniem czegoś strasznego? Twoja krew Cię nie definiuje, możesz wybrać swoją własną ścieżkę. To twoje słowa, Syd. Więc ja wybieram pozostanie tutaj i walkę o moją rodzinę.
- Jeśli Cię tu znajdą, zabiją Cię, Jay- szepczę ze strachem
- A jeśli mnie tu nie będzie, myślisz, że za kogo się wezmą, huh? Przecież wiesz, że na pierwszy ogień pójdzie Clary, teraz, kiedy nie ma tu już Nathana.
- Jak to go nie ma? - pytam zdziwiona
- Byłaś tak zajęta sobą, że nie zauważyłaś, kiedy twój chłoptaś, wziął tyłek za pas i uciekł, gdzie pieprz rośnie. - ciągnie, a ja krzywię się lekko słysząc jego słowa - Cóż, dobrze dla niego. Z tego co wiem, zostawił Ci list, który pewnie byś znalazła, gdybyś choć raz pofatygowała się do jego pokoju wciągu ostatnich paru dni. - mamrocze- Tak czy inaczej nie zamierzam pozostawić Clary na łaskę Katherine i jej świty. Ona ją zabije... Gorzej, zamieni ją w jednego ze swojej armii mieszańców. A wszystko tylko po to, żeby zemścić się na Jocenlyn. I najlepsze jest to, że to wina twojego twojego tatuśka.
- Eric jest również twoim ojcem- syczę jadowicie
- Porzucił mnie, Sydney. On nic dla mnie nie znaczy.
- To nieprawda, James. Znalazł Ci nowy dom, zaopiekował się tobą, kiedy nikt inny nie chciał tego zrobić. To coś innego niż porzucenie. Uratował Cię. Przed człowiekiem, którego, przez tyle lat miałeś za ojca.
- Uratował mnie?! Zabrał mi całe moje życie, na litość boską! Rodzinę, wspomnienia, Ciebie. Wszystko co znałem i kochałem zniknęło bezpowrotnie. I to jego cholerna wina!
- Wystarczy już tego. - rzuca gniewnie Thomas, wstając z łóżka - Kłótnie nie rozwiążą naszych problemów. Możesz z nami wyjechać jeśli tego chcesz. Jeśli nie, zostań. Musisz jednak wiedzieć, że zostając narażasz Sydney na niebezpieczeństwo. - mówi, otwierając mi drzwi - Wyruszamy o północy. - dodaje niebieskooki na koniec, zatrzaskując za nami drzwi.
***Clary***
- Coś nowego u twojej mamy?- pyta Izzy, ostrożnie odkładając buteleczkę czerwonego lakieru do paznokci na blat biurka. Potrząsam głową, rzucając jej ponure spojrzenie.
- Bez zmian. - odpowiadam smutno, ze skupieniem malując paznokcie u stóp na lawendowy odcień. Brunetka wzdycha cichutko, przyglądając się swojemu karminowemu arcydziełu.
- Szkoda, że jednak nie jedziemy do Malibu. - rzuca od niechcenia, zerkając na mnie. - Więc... rozmawiałaś już z Jacem? - mruczy nastolatka. Rumienię się lekko, słysząc imię blondyna, co nie umyka uwadze mojej przyjaciółki. Isabelle otwiera szeroko oczy, uśmiechając się szeroko. - Powiedziałaś mu. - radosny pisk wyrywa się z jej gardła - Jak zareagował?
Krzywię się nieznacznie, markotniejąc.
- Powiedzmy, że nie zareagował tak jak tego oczekiwałam - mamroczę, przypominając sobie jego słowa, kiedy powiedziałam mu, że nie jesteśmy rodzeństwem. Wracam spojrzeniem do moich fioletowych paznokci i przez chwilę wpatruję się w nie tępo. - On nigdy mnie nie kochał - szepczę, czując, że niechciane łzy zaczynają napływać do moich oczu.
- Och, Clary - mruczy Izzy, by po chwili zamknąć mnie w ciepłym uścisku. - Jace nie jest warty twoich łez. - mówi, unosząc do góry mój podbródek - W porządku? - pyta, uśmiechając się do mnie krzepiąco. Odwzajemniam gest, wykrzywiając usta w lekkim uśmiechu.
Po chwili powracam do malowania paznokci, kiedy rozlega się pukanie do drzwi. Zanim zdążymy odpowiedzieć, otwierają się, a w progu staje Alec.
- Mamy gości - rzuca, skanując pokój wzrokiem - Weźcie broń - dodaje, po czym z hukiem zamyka drzwi.
- Bez zmian. - odpowiadam smutno, ze skupieniem malując paznokcie u stóp na lawendowy odcień. Brunetka wzdycha cichutko, przyglądając się swojemu karminowemu arcydziełu.
- Szkoda, że jednak nie jedziemy do Malibu. - rzuca od niechcenia, zerkając na mnie. - Więc... rozmawiałaś już z Jacem? - mruczy nastolatka. Rumienię się lekko, słysząc imię blondyna, co nie umyka uwadze mojej przyjaciółki. Isabelle otwiera szeroko oczy, uśmiechając się szeroko. - Powiedziałaś mu. - radosny pisk wyrywa się z jej gardła - Jak zareagował?
Krzywię się nieznacznie, markotniejąc.
- Powiedzmy, że nie zareagował tak jak tego oczekiwałam - mamroczę, przypominając sobie jego słowa, kiedy powiedziałam mu, że nie jesteśmy rodzeństwem. Wracam spojrzeniem do moich fioletowych paznokci i przez chwilę wpatruję się w nie tępo. - On nigdy mnie nie kochał - szepczę, czując, że niechciane łzy zaczynają napływać do moich oczu.
- Och, Clary - mruczy Izzy, by po chwili zamknąć mnie w ciepłym uścisku. - Jace nie jest warty twoich łez. - mówi, unosząc do góry mój podbródek - W porządku? - pyta, uśmiechając się do mnie krzepiąco. Odwzajemniam gest, wykrzywiając usta w lekkim uśmiechu.
Po chwili powracam do malowania paznokci, kiedy rozlega się pukanie do drzwi. Zanim zdążymy odpowiedzieć, otwierają się, a w progu staje Alec.
- Mamy gości - rzuca, skanując pokój wzrokiem - Weźcie broń - dodaje, po czym z hukiem zamyka drzwi.
*** Sydney ***
Czuję jak palce Thomasa po raz kolejny owijają wokół siebie pasma moich hebanowych włosów, odwracając moją uwagę od pożółkłych stron "Portretu Doriana Graya". Brunet chichocze, kiedy wzdycham zirytowana, przewracając kolejną kartkę. Tom wpatruje się we mnie przez chwilę, lecz ja nie przerywam czytania. Niespodziewanie przesuwa się po łóżku, aby po chwili przytulić się do mojego boku. Delikatny uśmiech rozkwita na moich ustach, kiedy z cichym pomrukiem wtula głowę w należące do mnie kruczoczarne kosmyki, niedbale rozrzucone niedbale po białej poduszce.
- Pojedźmy do Grecji. - proponuje w pewnym momencie. Uśmiecham się szerzej, posyłając mu zaintrygowane spojrzenie. - Moglibyśmy całymi dniami leżeć na plaży i wpatrywać się w błękitne morze. Skakalibyśmy z klifów i szukali żółwi wodnych. Tylko ty i ja, Syd. - mruczy, a w jego szafirowych błyszczą radosne ogniki. - Jeśli chcesz możemy zabrać też Chrisa. Moglibyście razem surfować jak za starych dobrych czasów. Co ty na to Syd?
Uśmiecham się do niego, odwracając wzrok od książki.
- Może Zakynthos? - szepczę, choć dobrze wiem, że nigdy się tam nie wybierzemy. Nie wypowiadam jednak tych słów, tak samo jak nie mówię o tym, że dziś jest prawdopodobnie ostatni raz kiedy mnie widzi. Nie mówię mu o tym, że zanim wybije północ będę już daleko stąd. Bez niego.
Zamiast tego, obserwuję jak szeroki uśmiech wypływa na jego usta, kiedy słyszy moją odpowiedź. Powracam spojrzeniem do stron powieści Oscara Wilde'a, kiedy słyszymy pukanie do drzwi.
W progu staje Isabelle poprawiając złoty bicz na nadgarstku, wypowiadając słowa, które sprawiają, że moje serce na moment zamiera.
- Mam gości.
Już czas.
Tom powoli zsuwa się z łóżka, poprawiając swoją koszulę. Odkładam książkę na szafkę nocną, lecz nie ruszam się ze swojej pozycji.
Brunet spogląda na mnie pytająco.
- Sydney?
- Za chwilkę do was dołączę - tłumaczę, uśmiechając się do niego słodko.
Słysząc moje słowa, niebieskooki kiwa głową, po czym razem z brunetką opuszczają pomieszczenie. Biorę głęboki oddech, po czym zeskakuję z łóżka i podchodzę do mahoniowego biurka. Z jednej z jego szuflad wyciągam wieczne pióro, arkusz śnieżnobiałego papieru i kopertę do kompletu. Drżącą dłonią podnoszę pióro i przykładam jego stalówkę do kartki, kreśląc czarne kształty liter.
Najdroższy Thomasie...
Gorące łzy, spływają po moich policzkach, kiedy piszę kolejne słowa pożegnania. Litery układają się w słowa, słowa w zdania, zdania w akapity. Treść listu wydobywa się z głębi mojej duszy, zostawiając w niej bezdenną pustkę. Ciężkie łzy, rozmazują miejscami atrament, kiedy stykają się z papierem, ale nie mam teraz czasu, aby go przepisać. Kiedy kończę, składam list na trzy części, po czym wsuwam go do podłużnej koperty, na której wierzchu umieszczam imię mojego najlepszego przyjaciela. Zsuwam rodowy, objęty czarem elfów pierścień z palca, po czym układam go na białej kopercie. Dłońmi ścieram resztę łez z moich policzków, po czym przeczesuję moje włosy palcami.
- W tym momencie są jaśniejsze niż moja przyszłość. - mruczę pod nosem, zarzucając moją skórzaną kurtkę na ramiona. Wyciągam z niej najróżniejsze rodzaje broni i złotą stellę, ukrytą w wewnętrznej kieszeni kurtki. Układam ją obok rodowego pierścienia wraz z moim pierwszym sztyletem. Z czułością gładzę srebrzyste ostrze, po raz ostatni uśmiecham się do mojego odbicia w lustrze i opuszczam pokój. Szybkim krokiem przemierzam ciągnące się w nieskończoność korytarze instytutu, idąc na spotkanie z moim najgorszym koszmarem.
- ...lepiej nam wyjaśnij dlaczego na Anioła tu jesteś? Dlaczego nie powinniśmy już dawno wezwać Clave? - zdenerwowany głos Tom'a dochodzi z otwartych drzwi biblioteki. Wyobrażam sobie jak zakłada na piersi ramiona, opierając się o ścianę, tak jak zawsze to robi w stresowych sytuacjach.
Uświadamiam sobie jak bardzo będę za nim tęsknić. Jak bardzo będę tęsknić za nimi wszystkimi. Za Clary, Jamesem, Melissą i Williamem. Jak bardzo będę tęsknić za Arią i Aaronem.
Jednak już za późno. Dokonałam wyboru. Robię to dla nich. Dla jedynych osób, które znaczą dla mnie więcej niż ja sama. I z tego powodu, przekraczam próg sali, unosząc wojowniczo głowę.
- Przyszedł po mnie. - mówię, a mój donośny głos rozchodzi się echem po pomieszczeniu.
Wszystkie głowy, gwałtownie odwracają się w moją stronę, lecz w tym momencie zwracam uwagę tylko na jedną osobę w bibliotece. Platynowe kosmyki, opadają na jego bladą skórę, a srebrne oczy obrzucają moją sylwetkę zadowolonym spojrzeniem. Na jego wąskich ustach pojawia się szelmowski uśmieszek, który teraz napełnia mnie tylko obrzydzeniem. Nie miłością, tęsknotą czy przerażeniem. Jedynie obrzydzeniem.
Nasze spojrzenia się spotykają, a moje serce zamiera.
- Witaj, Sunny. - Jego niski głos dochodzi do mnie stłumiony, jakby wydobywał się spod powierzchni wody. - Tęskniłaś za mną?
---------------------------------------------------------------------------------------------
Komentujcie, słoneczka !